Reichsautobahnlager Sdroien

  Obóz założony w październiku 1941 roku, zlikwidowany w listopadzie 1943 roku.

Cytat z książki Mariana Lemańczyka Lipusz. Przeszłość wsi w pamięci jej mieszkańców”, strony 154, 155, 156, 157:

 "W obozie tym przebywało około 400 Żydów, głównie młodych, w wieku 16-40 lat. Więźniowie obozu zostali podzieleni na 12-13-osobowe grupy robocze. W ciągu 8-godzinnego dnia pracy każdy więzień musiał przewieźć taczkę na miejsce odlegle od niwelowanego terenu o około 15-50 m osiem metrów sześciennych ziemi pochodzącej z warstwy próchnicznej gleby leśnej. Oznaczało to przewiezienie w ciągu jednej godziny 12 taczek. Transportowano ziemię taczkami żelaznymi lub drewnianymi. Tam, gdzie grunt był miękki, jeżdżono po deskach. Z grupy 13-osobowej taczki pchało przeważnie jedenastu, dwóch pomagało pchać i wywracać na pryzmie. Po obu stronach wytyczanej autostrady Berlin - Królewiec układano ziemie w pryzmy. Pryzmy te jeszcze do dzisiaj znajdują się na poboczach wytyczonego pasa drogowego. Jeżeli grupa się pośpieszyła, to dzienną normę pracy wykonała w ciągu pięciu godzin. Przez pierwsze cztery godziny grupy pracowały dość intensywnie. Po tym czasie ludzie słabli, musieli często odpoczywać. Więźniowie byli głodni, jedzenie bowiem było niskokaloryczne. Rano otrzymywali tylko kawę. Kawę wolno było zabierać ze sobą do pracy. Na obiad każdy otrzymywał litr zupy. Po obiedzie przydzielano więźniom suchy prowiant na kolacje i na następny dzień na śniadanie. Na kolacje czasami była zupa miecza.

Majstrami w obozie byli pracownicy cywilni z Lipusza i okolicy. Z Lipusza nadzorowali prace Polacy: Feliks Koliński i Maksymilian Brzóska. Każdy majster starał się - w miarę swoich możliwości - dostarczać jedzenie podległej sobie grupie więźniów. Na przykład przekazujący niniejsza relację, Feliks Koliński, zawoził codziennie na rowerze kosz ziemniaków w mundurkach. Gotowała je jego żona. Ziemniaki były dzielone na 13 równych kupek. Jeżeli jakiś ziemniak był większy, dzielono go na polowe. Każdy członek grupy czuwał, aby porcje były równe. Żeby nie było kłótni, każda porcja otrzymywała kolejny numerek. Takie same numerki przygotowywano w czapce do losowania. Dostarczano do lasu lub do obozu także chleb. Przywoził go dla swojej grupy Maksymilian Brzóska. Raz było nawet tak, ze każdy więzień spod kupki mchu wydobył dla siebie cały bochenek chleba. Na Boże Narodzenie Koliński wraz z Brzóską dostarczyli swoim grupom tyle mięsa, że każdy więzień otrzymał około kilograma. Brzóska zagadał SA-mana, a w tym czasie Koliński przerzucił mięso przez plot. Innym razem dostarczyli do obozu mięso w workach, a raz nawet wóz surowych ziemniaków.

W grupie Kolińskiego znajdował się więzień w wieku około 50 lat, z wyższym wykształceniem, z Łodzi. Był on tak schorowany, ze nie był zdolny do wykonywania żadnej pracy fizycznej. Majster Koliński tak zorganizował prace, ze więzień ten nie musiał pracować. Grupa Kolińskiego wyrabiała tygodniowo normę pracy w ciągu 5 dni. W sobotę przeważnie wszyscy odpoczywali lub udawali, że pracują, gdy zjawiała się jakaś kontrola. Był w tej grupie syn rabina, Boms. Kiedy żona Kolińskiego z synem Stanisławem przywoziła jedzenie, Boms jej za to śpiewał. A miał bardzo piękny głos.

Z relacji Kolińskiego wynika, ze więźniowie nie byli maltretowani. Nikt nie został rozstrzelany ani nie zginął w wyniku tortur. Był tylko jeden wypadek śmiertelny. Mianowicie podczas kąpieli w Jeziorze Lubiszewskim jeden z Żydów utonął. Został pochowany na cmentarzu w Lipuszu. Dwa razy w ciągu tygodnia przyjeżdżali na teren pracy esesmani. Pytali majstrów-brygadzistów, jak pracują więźniowie. Jeżeli były skargi, to więźniowie otrzymywali baty.  Były to wypadki bardzo rzadkie, bo brygadziści skarg nie zgłaszali. Dowodem na to może być fakt, ze żaden z brygadzistów nie został po wojnie ukarany. Koliński pamięta jeden przypadek wymierzenia kary chłosty na terenie obozu. Któregoś dnia SA-mani sprawdzali czystość menażek. W kilku przypadkach stwierdzili, ze są brudne. Ostrzegli, ze jeżeli nazajutrz ktoś będzie miał brudną menażkę, zostanie ukarany chłostę. W wyniku kontroli następnego dnia stwierdzili 3 brudne naczynia. Nie wiadomo, czy były one rzeczywiście brudne, czy tez SA-mani chcieli dać upust swoim zwyrodniałym instynktom. Faktem jest, ze trzech więźniów otrzymało po 5 uderzeń laską. Niektórzy z więźniów otrzymywali paczki od rodziny, często z getta. Więźniowie mieli trochę ukrytej bielizny i materiałów przemyconych do obozu. Na terenie obozu pracowało dwóch krawców. Poza swoimi obowiązkami, jak reperowanie podartej bielizny lub odzieży, szyli po kryjomu czapki.  Za jedną czapkę brali dwa bochenki chleba. Sam Feliks Koliński sprzedał na terenie Lipusza około 50 takich czapek.

Dzień pracy w obozie wynosił 8 godzin. Po 4 godzinach pracy następowała półgodzinna przerwa. Latem więźniowie pracowali na dwie zmiany: pierwsza od godziny 6.00 do 14.00, druga - od 14.00 do 22.00. Do kwietnia 1942 roku więźniowie pracowali przy usuwaniu lasu z wytyczonego pasa autostrady. Drzewa spuszczano przy użyciu ręcznych pil i siekier. Z cieńszych drzewek robiono faszynę. Praca przy zbieraniu warstwy próchnicznej rozpoczęła się w kwietniu 1942 roku. Kiedy Feliks Koliński rozstawał się ze swoją grupą, jej członkowie zapewniali go: ,,Majster, jak przeżyjemy, to po wojnie pan nie będzie musiał pracować aż do końca życia". Niestety, nikt z grupy nie zgłosił się po wojnie, a wiec prawdopodobnie nikt nie przeżył. Sporo wiadomości na temat obozu miał Stanisław Ebertowski. Mieszkał w Zdrojach i brał z kuchni obierki od ziemniaków. Poza tym w kuchni pracowała jego kuzynka Gertruda Cysewska. Ze Zdrojów też pochodziła Anna Żołądź. Ziemniaki do obozu dostarczali rolnicy z Nakła. Obóz składał się z 4 baraków. W każdym były piętrowe łóżka. W jednym baraku mieszkało 100 osób. Kierownictwo obozu składało się początkowo z żołnierzy SS, a potem SA. Funkcje Lagerfuhrera pełnili kolejno: Robert Kobe, Augustyn Kamphel. Robert Kobe pochodził z Berlina. Augustyn Kamphel byl Austriakiem".  

FOTOGRAFIA pozostałości po obozie pracy w Zdrojach.


-----------------------
Podzieleni na komanda więźniowie w liczbie 400 zostali zakwaterowani w 5 barakach. Przez cały okres istnienia obozu przeszło przez niego ok. 2 tys. Żydów.
Źródło: Śladami żydowskimi po Kaszubach, pod red. Miłosławy Borzyszkowskiej-Szewczyk, s. 180-183, Lübeck-Gdańsk-München 2010
-----------------------
Wg strony
http://www.bundesarchiv.de/zwangsarbeit/haftstaetten/index.php.en?action=2.2&tab=1&id=100000442 obóz nazywał się "Quellheim". Taką nazwę w 1942 roku (w ramach polityki deslawizacji zgermanizowanych już wcześniej nazw) otrzymały Zdroje.

<<<powrót

strona główna